1. pl
  2. en
23 kwietnia 2023

Sentymentalna podróż do Chin. Jak Państwo Środka wygląda po pandemii?

 

Czuwaj!

Po latach pandemicznego zamknięcia granic, nadszedł czas aby odwiedzić Chiny. 

Jak zapewne zauważyliście, podróżowanie po czasie pandemii nie jest już takie same jak to sprzed. Małe i duże, bliskie i dalekie podróże, to obecnie spory wydatek ale też duży stres związany z samym podróżowaniem.

W końcu i mnie udało się wyjechać z Wietnamu do Chin. Podróż sentymentalna po niemal czterech latach od ostatniej wizyty.

Leciałem do Chin z takim przeświadczeniem, że doznam nowych wrażeń i zobaczę co się zmieniło na przestrzeni 4 lat. 

To także testowanie nowych warunków wjazdu do Chin oraz procesu wizowego. 

W myślach dziesiątki pytań. Czy przetrwali, w jakim stopniu moi znajomi odczuli skutki izolacji i samej pandemii. Czy mam nadal znajomych tam, gdzie ich miałem mieszkając w Szanghaju… 

Przyznaję, leciałem z wypiekami na twarzy. Witajcie Chiny po czterech latach!

Zanim jednak wylądowałem w Szanghaju, trzeba było się całkiem nieźle napracować żeby móc do Chin polecieć…

A plan był nie byle jaki. Trzy prowincje, osiem miast, samoloty, pociągi i samochody. Całkiem nieźle. 

Ale po kolei…

 

 

 

Czy podróż do Chin, po czterech latach, jest łatwym przedsięwzięciem?

Otóż, nie bardzo.

Po pierwsze, warunki wjazdu do Chiny są dzisiaj jeszcze cały czas utrudnione. Aby wjechać do Państwa Środka trzeba mieć wizę. To oczywiste. Tak było i przed pandemią. 

Natomiast proces wizowy to pierwsza niespodzianka.

Aplikowałem o wizytę w konsulacie chińskim w Sajgonie, co w sumie było dość wygodne. 

W okresie pandemii Chiny zrealizowały projekt “Centrum Wizowego” i otworzyły, w większości państw, wydziały wizowe w centrum miast. Odpadła więc wizyta w konsulacie.

Cały pomysł opiera się na “taśmowej“ obsłudze klientów, przechodzących od jednego okienka do drugiego. Idzie to bardzo sprawnie muszę powiedzieć. Niestety, cały proces nadal wymaga  dwukrotnej wizyty wizowej.

Jeszcze przed pandemią, w zasadzie wystarczyło podjechać z dokumentami, które były wymagane, do konsulatu. Tu jednak zaczynał się horror. Długa kolejka, na zewnątrz budynku, bałagan i tłok. Teraz każdy ma przydzielony przedział czasowy, w którym musi się zjawić w Centrum Wizowym, gdzie każdy ma miejsce siedzące i po kolei przechodzi proces. 

Tym razem jednak cały proces był nieco bardziej skomplikowany. Pojawiły się nowe wymagania . Zaproszenie, jak poprzednio, owszem było potrzebne. Niemniej dodatkowo poproszono również o licencję państwową na prowadzenie biznesu zarówno firmy, która mnie zapraszała w Chinach, jak i mojej macierzystej, w Wietnamie. Do tego wszystkie moje pozwolenie na pracę, poświadczone na policji dokumenty zameldowania i wszystkie posiadane paszporty, włącznie z dwoma starymi, które są już zapełnione i nieważne. Wszystko po to aby udowodnić że byłem w Chinach nie raz i że miałem prawo stałego pobytu itd. itd. Musiałem więc zostawić 3 paszporty na kilka dni w biurze wizowym.

Do tego wniosek wizowy. Moja aplikacja opiewała na wizę roczną, z wielokrotnym prawem przekroczenia granicy. Niestety. Chiny w tej chwili wydają tylko i wyłącznie wizy jednokrotnego wjazdu na 30 dni i póki co, nie zamierzają tego zmieniać.

Koszt wizy to 60 USD plus koszty Centrum Wizowego 50 USD. 

Wygląda na to, że jeszcze przez jakiś czas podróże do Chin będą dość mocno ograniczone.

Widzę udało się ogarnąć w dwa tygodnie. Mogłem już powoli pakować walizki.

 

 

 

Co jest potrzebne aby wjechać do Chin?

Zanim mogłem zrobić check-in i dostać karty pokładowe, do pokonania zostały kolejne przeszkody.

Po pierwsze, aby wjechać do Chin trzeba jeszcze było mieć test covidowy z wynikiem negatywnym. Były dwie opcje do wyboru. Test PCR na 72 h przed wylotem albo zwykły “rapid test” na 24 h przed wylotem. Ponieważ to dość ryzykowne aby badać się tuż przed wylotem, postanowiłem zrobić sobie test PCR w pobliskim laboratorium. Zatem w z tej strony byłem przygotowany.

Jest jednak jeszcze jeden dość istotny element podróży do Chin. Przed wylotem należało otrzymać kod QR, poświadczający stan zdrowia, na podstawie deklaracji. 

Kod ten, jak się okazało, był bardzo istotnym elementem całej podróży.

Przy wjeździe musiałem ten kod okazać oficerom kwarantannowym. Inaczej nie byłoby możliwości wjazdu. Oczywiście bez tego nie byłoby możliwości dostania karty pokładowej i wylotu. Sama deklaracja nie jest skomplikowana o ile używasz WeChat. Kultowej już aplikacji, bez której życie w Chinach jest niemal niemożliwe. 

Trzeba było podać proste dane. Data wjazdu, numer lotu i plan podróży w bardzo ograniczonej formie. Ważność tego kodu to 24 godziny więc nie wypełniaj deklaracji za wcześnie. Kolejną niespodzianką było to, że ten QR kod trzeba było ponownie uzyskać przy wylocie i tu napotkałem wyzwanie. Ale o tym będę mówił na końcu tego artykułu.

Tu kolejna uwaga. QR kod można otrzymać tylko na dwa sposoby. Pierwszy to użycie WeChat, drugi to strony www. Pierwszy jest prosty, drugi już bardziej skomplikowany. Trzeba ten kod pozyskać i pozostaje druk PDF z maila. Trochę mało to wygodne. Ja wybrałem oczywiście WeChat bo mam konto jeszcze z czasów kiedy mieszkałem w Chinach.

Dla standardowego podróżnego będzie to wyzwanie.  

Mając te trzy elementy, czyli wizę, QR kod i PCR test, mogłem dostać kartę pokładowa i odprawić się do Szanghaju, korzystając z linii lotniczych Cathay Pacyfik. 

To kolejna niewygoda w podróżach do Szanghaju z Wietnamu. Nie ma jeszcze bezpośrednich lotów z południa Azji. Jest zapowiedź wznowienia połączeń i oby to zrobiono szybko. 

Niemniej byłem dość pozytywnie zaskoczony po przylocie do Szanghaju ponieważ widziałem tam europejskie linie lotnicze stojący przy rękawach między innymi Finn air, Lufthansa i Suisse.

Widać, że powoli świat się otwiera.

 

 

 

Witajcie Chiny, cześć Szanghaj!

Wylądowałem w Szanghaju po czterech latach.

Lotnisko wydaje się puste. Samolotów przy rękawach kilka. Kolejki do kontroli jak zwykle.

Zapach powietrza wydaje się znajomy i nie pozostawia złudzeń. Jestem w Chinach. 

Lotnisko samo w sobie też nie za wiele się zmieniło. Faktem jest, że Terminal 2 otrzymał budynek satelitarny, sporych rozmiarów, do którego dostać się można tylko kolejką szynową. 

Stanowiska kontroli, które pamiętam jeszcze sprzed czterech lat, ustawiona tak samo.

Wężowa kolejka do kontroli temperatury ciała, skanowanie QR kodów i przejście do kontroli paszportów. Po drodze trzeba było wypełnić jeszcze kartę przylotu, jakby było mało informacji w systemach informatycznych. Na szczęście, tym razem karta przylotu do Chin jest tylko jednostronna. Wypełnia się ją tylko przy przylocie. Nie ma tej drugiej części, która kiedyś trzeba było zachować do wylotu.

Kolejki do kontroli paszportów jak zwykle, bardzo długie.

Procedura przy okienku też nie za krótka. Pytania po co i na jak długo przyleciało się do Chin. Sprawdzanie paszportu, skanowanie twarzy, odciski palców całych dłoni, lewej i prawej po kolei. Wszystko się ślimaczy trochę ale cóż zrobić.

Widzę, że na lotnisku trwają przygotowania aby w przyszłości uruchomić bramki automatyczne i rzeczywiście, gdzieś tam później, znalazłem informację, że posiadacze rocznej wizy oraz wizy rezydencjalnej, będą mogli się odprawiać już automatycznie. Miło wiedzieć taki kierunek zmian.  To wszystko jednak kosztem tego, że skanują nasze twarze, i to wielokrotnie, podczas całego procesu.

Co ciekawe, skanowanie twarzy w Chinach jest w tej chwili chyba powszechnym i nagminnym, bym powiedział, środkiem rozpoznawania człowieka.

Nawet kiedy kupowałem wodę w automacie na stacji metra, też niestety byłem w skanowany. Podejrzewam, że miliony zdjęć ludzkich twarzy krążą gdzieś w przepastnych zakamarkach chińskiego Internetu…

Po wylądowaniu odbiór bagażu oczywiście w bez problemu bo spędziłem sporo czasu przy kontroli paszportów. Walizka już czekała. Szybki spacer, przejście przez kontrolę celną, skanowanie walizki i wyjście do hali przylotów…

I oto pierwsze zdziwienie. Jeszcze kiedy ostatni raz odwiedzałem Szanghaj, to właśnie w tym miejscu, tuż przy wejściu z hali przylotów było 12 bankomatów i miałem taką nadzieję, że będę mógł pobrać gotówkę. Niestety, wszystkie bankomaty zostały zlikwidowane.

Okazało się, że jest tylko jeden na całym lotnisku. Na hali odlotów czyli piętro wyżej. Musiałem się tam udać żeby pobrać gotówkę. Ten brak bankomatów i powszechność płatności bezgotówkowych trochę mnie zaskoczył.

To jest zupełnie inny poziom niż ten, który pamiętałem z okresu mojego zamieszkiwania w Chinach.

Niemniej, muszę przyznać, że jest to dość wygodny sposób płatności. Nawet pani sprzedająca parasolki przy wyjściu z metra ma na szyi zawieszony kawałek tektury z naklejonym kodem QR, więc można kupić parasolkę za 5 juanów i zapłacić telefonem.

Tak więc pierwsza podpowiedź jest taka, że jeśli wybieracie się do Chin, to trzeba już w kraju kupić  przynajmniej kilkaset juanów na dobry początek pobytu.

Oczywiście, możecie też tak jak ja, wykorzystać płatności online. Tutaj mamy do wyboru dwie opcje. Ali pay albo WeChat Pay.

Z tych dwóch opcji dla nas, obcokrajowców którzy nie mieszkają na stałe w Chinach, zostaje tylko jedna. Uruchomienie i założenie konta w aplikacji Ali Pay. 

Mi zajęło to dosłownie 15 min. Proces jest bardzo łatwy. 

Wystarczy pobrać aplikację a następnie założyć konto. Po weryfikacji paszportu, można od razu podpiąć sobie dowolną, europejską kartę bankową. 

Używałem Ali Pay praktycznie przez całe trzy tygodnie ponieważ nie było łatwo wypłacić gotówki. Poza tym sklepy, bary i inne punkty usługowe nie są już przygotowane do obrotu gotówką i często nie mają jak wydać reszty.  Szczególnie w małych miejscowościach. Ali Pay ratowało sytuację wielokrotnie.

W moim przypadku korzystałem z podpiętych trzech kart. Jedna wietnamska, druga Revolut i trzecia z banku niemieckiego. Wszystkie trzy działały bardzo dobrze. Jedyny mankament to fakt, że nie można transferować pieniędzy na konta Ali Pay chińczyków. 

Płatności za towary i usługi tak, transfery już nie.

Łatwo można było sobie wybierać, którą kartą płacić i dosłownie w kilka sekund płatność jest zrealizowana. Wszystko automatycznie ale do 50 juanów. I oczywiście niezbędny jest dostęp do internetu. Te, które były powyżej 50 wymagały podania kodu CVV będącego na odwrocie karty.

Dobrze go pamiętać albo przynajmniej gdzieś mieć pod ręką kartę. Inaczej transakcja nie mogła być zrealizowana.

 

 

 

Jak działa internet w Chinach?

Kolejnym zapalnym punktem w podróżach to dostęp do Internetu. Nie inaczej jest w Chinach.

O ile internet wewnętrzny w Chinach jest chyba jednym z najszybszych na świecie, o tyle dostęp do światowej sieci jest już dużym problemem. To znaczy problemem dla nas, Europejczyków czy osób, które na co dzień używają usług skupionych wokół Google i używają Facebooka i innych platform socjalnych.

Dostęp oczywiście jest zablokowany a aplikacje i serwisy Google’a nie działają. Można sobie z tym poradzić, niemniej wychodzi to coraz słabiej.

Przed wyjazdem zainstalowałem sobie ExpressVPN, który ogłasza się, że jest jedynym i najszybszym serwisem omijającym “chiński mur”. 

Powiem tak. Nie jest to do końca prawda. 

VPN  nie działał tak, jak oczekiwałem. W większości hoteli łączenie się przez VPN nie powiodło się. Łączenie się z siecią komórkową też niestety nie dało rady. Tak, można kupić sobie numer telefoniczny w Chinach. Sprawdza się idealnie. Powszechna szybkość 5G błyskawiczne płatności, mapy Apple i pozostałe usługi Apple działają bez zarzutu. Jednak dostępu do światowego internetu nie ma. 

Miałem od początku tej podróży trochę szczęścia.

Zupełnie przypadkowo zostałem zapytany przez obsługę małego kiosku, tuż przed odbiorem bagażu, czy nie chciałbym kupić karty SIM.  Pomyślałem sobie, że to dobru moment załatwić kartę tutaj, na lotnisku. I całe szczęście, że tak zrobiłem. Okazało się, że ta karta nie była typową kartą China Unicom. To była karta China Unicom Hong Kong. 

W związku z tym, nie muszę używać ExpressVPN ponieważ ta karta miała już zapisany VPN. Kupiłem kartę China Unicom HK z 15 GB transferu ograniczonego prędkości 4G ale to i tak przecież jest bardzo szybko, i ważną 30 dni. I tak naprawdę tylko dzięki temu miałem stały dostęp do moich serwisów.

Karta, którą kupiłem później w Szanghaju, była bardzo dobrą kartą do kontaktu przez WeChat, do usług Apple, płatności Ali Pay czy oglądania stron WWW. Przy okazji sprawdziłem, że strony niniejszego bloga są również łatwo dostępne w Chinach i nie ma żadnego problemu żeby czytać treści.

Chińska karta działała ale były miejsca, w których nie dało się połączyć z VPN. 

To co jest ważne, to posiadanie lokalnej karty SIM w Chinach. Moim zdaniem to element krytyczny całej podróży. Z bardzo prostej przyczyny. Hotele dostarczają zwykle serwis WiFi. Jednak większość z nich hasło do WiFi przesyła na numer komórkowy SMSem. Niestety tylko chińskie numery są akceptowane. 

W zasadzie wszędzie, jeśli kupujecie cokolwiek, bardzo często trzeba ten telefon podać. Nawet na lotnisku.

Moja rada?  Bierzcie karty SIM na lotnisku (o ile taki serwis spotkacie), bo dzięki niej będziecie mieli normalny dostęp do mediów społecznościowych i używanie takich aplikacji jak np. z WhatsApp czy Viber jest zapewnione. Kupcie sobie też numer telefonu w sieci China Unicom, żeby mieć lokalny numer telefonu. Taki, który możecie podać później np. w hotelu żeby dostać hasło do WiFi.

Koszt karty, którą dostałem na lotnisku to 390 juanów, czyli całkiem sporo bo to prawie 300 zł za 15 GB i 30 dni ważności. 

Natomiast karta, którą kupiłem w China Unicom, to prepaid zasilana kwotą 38 juanów na miesiąc,  miała w sobie 5 GB internetu a koszty rozmów i smsów były groszowe, dosłownie.

Co ciekawe przy wyjeździe ten numer można “zamrozić” i utrzymywać, o ile to konieczne, za 5 juanów miesięcznie. Przy kolejnej wizycie, będzie jak znalazł. 

No dobra, problem z kartą rozwiązany, problem gotówkowy połowicznie.

Trzeba było się udać na poziom hali odlotów i tam pobrać gotówkę z jedynego na lotnisku bankomatu (ARM). Idę do metra. Wybrałem, jak zawsze, podróż Maglev-em i dalej metrem do centrum Szanghaju.

Tu, na szczęście, wszystko jak dawniej. Nawet moja stara karta do metra okazała się kartą ważną. Wystarczyło tylko dać pani w okienku żeby ją reaktywowała, sprawdziła czy działa i doładować konto pobraną wcześniej gotówką. 150 juanów wystarczyło na cały pobyt w Chinach. Na transport pociągiem i metrem. Jest też dodatkowa korzyść z posiadania karty miejskiej.  

Maglev z lotniska w Pudong do stacji Longyang Road w Szanghaju, kosztuje 50 juanów jeśli płaci gotówką albo… 40 jeśli używacie karty miejskiej. Karta miejska jak widać najbardziej się opłaca. Są też stacje metra, na których przesiadki możliwe są tylko dla posiadaczy kart miejskich. 

Koszty przyjazdów metrem pozostały na poziomie sprzed 4 lat. Od 1,5 do 7 juanów w zależności od długości przejazdu. Jest to najtańszy i najszybszy sposób przemieszczania się w Szanghaju.

 

 

 

Czas sprawdzić jak Chiny poradziły sobie z pandemią…

Dość intensywnie podróżowałem po wschodnim wybrzeżu, jak już wspomniałem na początku. Moja obserwacja, jeśli idzie o infrastrukturę transportową, dostępna dla przeciętnego mieszkańca jest jedna. Chiny nie mają sobie równych na świecie w jakości metra, pociągów, samolotów, lotnisk i stacji. Z jednym wyjątkiem, którym jest Japonia. 

Nowoczesność i pełna infrastruktura Informatyczna towarzysząc. 

W zasadzie nie miałem ani jednego papierowego dokumentu, który musiałbym użyć podczas swojej podróży.

Wszystko odbyło się na zasadzie digitalizacji. Jest to fantastyczne uczucie bo w zasadzie masz kartę miejską lub telefon i już więcej nic nie potrzeba aby korzystać z usług transportowych. 

Na plus muszę zaliczyć również to, że w Szanghaju dobudowano 4 linie metra, które uzupełniły i tak już gęstą siatkę stacji. Widzę też na planie metra, że kolejne trzy linie są w budowie.

Jeśli idzie o pociągi to, w czasie kiedy ja mieszkałem w Chinach, już były bardzo szybkie. 

Natomiast w tej chwili podniesiono prędkości i w tej chwili przeciętna prędkość pociągów szybkiej kolei w Chinach to 360 kilometrów na godzinę.

Taki przykład. Wracając z Suzhou do Szanghaju, 380 km pokonałem w 55 min.

Ponieważ stacje kolejowe są, co do zasady, budowane w centrach miast, jest to najlepsza forma podróżowania po Chinach.

Do tego ceny biletów są bardzo przystępne. Koszt przejazdu jest porównywalny w czasie do podróży samolotem (uwzględniając dojazd do i z lotniska oraz czas na odprawę) a w wielu przypadkach o połowę tańszy. 

Niespodzianką dla mnie było także to, iż w Qingdao wybudowano siedem linii metra. Wiedziałem, że będzie jedna a potem dwie. Ale że aż siedem? To naprawdę robi wrażenie.

Stacje są architektonicznie cudowne. Kolory, architektura wnętrza,  rozmieszczenie elementów infrastruktury. To wszystko Chińczycy mają naprawdę dopieszczone. To, bez dwóch zdań, jest “top of the top”. Najlepsi z najlepszych, nie ma co ukrywać.

 

 

 

I jeszcze coś…

To co rzuca się najbardziej, kiedy jest się w mieście, to ilość samochodów i skuterów elektrycznych.

Obecnie 40% samochodów poruszających się po Szanghaju są samochodami elektrycznymi i ilośc ta rośnie. Wiąże się to z pewnymi przywilejami, jakie rząd przyznał samochodom elektrycznym. 

Po pierwsze samochody elektryczne można kupić bez czekania na losowanie prawa do zakupu samochodu co niestety obowiązuje przy samochodach spalinowych.

Po drugie, tablice rejestracyjne, które w przypadku samochodów spalinowych kosztowały drugie tyle co samochód, w przypadku samochodów elektrycznych są darmowe.

Generalnie zyskuje się podwójnie.  Można kupić auto “od ręki” a za tablice płacić nie trzeba.

Żeby wam uzmysłowić wagę tej zmiany, powiem tylko, że tablice do samochodów spalinowych kosztują w Szanghaju ok. 40 000 zł. Tak czterdzieści tysięcy złotych. 

Oczywiście w małych miastach to jest zupełnie inna bajka ale w Szanghaju taki jest ich koszt.

Do tego dochodzą ograniczenia dla spalinówek. Nie mogą one wjeżdżać do wielu miejsc w wyznaczonych dniach. Ograniczenia są terytorialne i czasowe. Mając auto elektryczne nie ma takich ograniczeń. 

Wszystkie liczące się marki światowe sprzedają w Chinach już wyłącznie wersje elektryczne. Sami Chińczycy mają wiele lokalnych marek samochodów elektrycznych i zalewają nimi rynek.

Samochód elektryczny, lokalnej marki jak BYD, to wydatek rzędu 20-40 tysięcy zł!

Nie powiem Ci czy jakość tych samochodów jest wystarczająca czy nie, ale ilość poruszających się po mieście “elektryków”,  skłania mnie do refleksji że, chyba jednak da się nimi jeździć. Oczywiście pozostaje kwestia jak utylizować baterie. To jest jednak temat globalny.

Jak widzisz, dość sporo dobrych, dużych zmian zaszło w ostatnich 4 latach zarówno w Szanghaju, jak i w Qingdao.

 

 

 

Co zmieniło się na gorsze w Chinach?

Pandemia odcisnęła jednak swoje piętno. 

Żal powiedzieć, ale zniknęło wiele sklepów i barów. W Qingdao nawet całe centra handlowe zostały zamknięte na cztery spusty. Upadły wszystkie sklepy, bary i restauracje w rejonie Centrum Olimpijskiego. 

Nie udało mi się także odwiedzić mojego starego supermarketu ani też baru, w którym jadłem najlepszą wołowinę w kostkach, w Szanghaju.

Widać to też nie tylko po tych sklepach czy barach, ale także idąc ulicą mijałem wiele obiektów pustych, mnóstwo powierzchni do wynajęcia. 

Widać jak na dłoni rany zadane przez pandemię…

To co zostało, to oczywiście wspaniali ludzie. Będę to zawsze mówił o Azjatach. Mimo tylu przeciwności losu, to są nadal uśmiechnięci, życzliwi, choć trochę zamknięci na przybyszów, ludzie.

To także wspaniałe jedzenie. Moje ulubione pierogi w rosole czy wołowina w kostkach z papryką i cebulką na ostro. 

Mogłem dalej delektować się tymi daniami oraz młodym bambusem w potrawce czy kaczką po pekińsku. Smak podbrzusza wieprzowego w sosie sojowym dane było poznać aż w 7 różnych miastach...

 

 

 

Czy warto odwiedzić Chiny?

Powiem krotko, tak.

To jeden z tych krajów, który każdy powinien zobaczyć.

Nie idzie mi tylko o to, żeby pojechać turystycznie. Warto poznać kulturę tego kraju, żeby uzmysłowić sobie jak niemal 6000 lat historii tego państwa znacząco wpłynęło na historię i rozwój  świata.

Dla mnie była to trochę sentymentalna podróż, podczas której doświadczyłem zmian jakie Chiny dokonały na przestrzeni ostatnich czterech lat, mimo że były to czasy pandemii.

Będę wracał do opowieści z różnych miejsc, odwiedzonych podczas tej podróży, tak żeby dać wam możliwości poznania nowych miejsc, które jeszcze nie zostały przeze mnie na blogu opisane. To wszystko oczywiście po kolei. Materiału zebrało się dość sporo więc będę te materiały opracowywał.

Już niedługo będę zasilał was ciekawymi Bambusowymi Opowieściami z Chin.

I to tyle relacji, w typowo podróżniczej konwencji. Jej celem było pokazanie wam jak dzisiaj podróżuje się do Chin i z jakimi ewentualnie problemami trzeba się zmierzyć.

A właśnie, ostani problem - QR kod przy wylocie… 

Aby przejść kontrolę paszportową, trzeba znowu złożyć deklarację zdrowia. Tym razem jednak dość szczegółową - ostatnie 2 tygodnie z detalami, w chronologicznym porządku. Daty, miasta, prowincje… Sporo tego a czas do wylotu ograniczony. Do tego ważność tego kodu to tylko 1 godzina. Spocony, z poprawkami, ale w końcu się udało.

 

Żegnam Chiny, a przede wszystkim, moich wspaniałych znajomych, na jakiś czas.

Jak mówi stare, chińskie przysłowie: 

Dla przychodniów bądź gościnny, dla sąsiadów – pomocnym, dla poczciwych – przyjacielem, a dla złych obcym.

Xie, Xie !

 

   Zobacz także

13 kwietnia 2024
Dzień dobry w przeddzień Tajskiego Nowego roku! Wczoraj wieczorem zaczęły zbierać się pierwsze deszczowe chmury nad Mexico City. Temperatury też niższe o kilka stopni. Zwiastuje to rychłe nadejście pory deszczowej,
10 lutego 2024
  Hola! Bienvenido a Mexico!  Tak się będziemy od teraz Witać. Zdziwieni? Zapewne zdawaliście sobie pytanie co tak cicho na blogu i w podcaście? Otóż zmiana kontynentów, kilkunastu stref czasowych i
10 czerwca 2023
Czuwaj! Właśnie wróciłem z trzytygodniowego tournée po Europie i muszę przyznać, że miałem wiele szczęścia bo pogoda przecudna, słonecznie, 22°,  zarówno na Litwie jak i w Szwecji. W Polsce to
Zwieńczenie dachu czy bramy w Chinach ma ogromne znaczenie. Brama wejściowa do Qibao, starej dzielnicy w Szanghaju.
  1. pl
  2. en

Muzyka do podcastu i radia pochodzi z serwisu Pixabay.com 

Muzyka do podcastu i radia pochodzi z serwisu Pixabay.com

Muzyka do podcastu i radia pochodzi z serwisu Pixabay.com