Czuwaj!
Magandang umaga kaibigan ko!
Dzień dobry w języku tagalog. Rozpoznajecie? Tak, to Filipiny.
Zdradziłem tym samym kierunek naszej dzisiejszej wyprawy.
Rownolegle z porą deszczową nadchodzi również monsunowa pora tajfunów i cyklonów na Morzu Południowochińskim i na Oceanie Spokojnym. Filipiny są jednym z tych państw, które obok Japonii, są narażone na częste ataki tajfunów.
Jest jednak jedno miejsce na archipelagu filipińskim, które jak mówią znawcy tematu oraz sami Filipińczycy, jest najbezpieczniejszą wyspą tego archipelagu. To wyspa Palawan, którą dzisiaj odwiedzimy.
Wyspa położona jest na Morzu Sulu, które jest morzem wspólnym pomiędzy Filipinami a Malezją, z którą graniczy poprzez terytoria na północy wyspy Borneo lub jak nazywają ją Indonezyjczycy, Kalimantan.
Palawan leży poza “pierścieniem ognia”, który przebiega poprzez wyspy Indonezji, wyspy główne archipelagu filipińskiego oraz Japonię i dalej ku biegunowi północnemu. Zatem trzęsienia ziemii i wybuchy wulkanów jej nie grożą. Od tajfunów i cyklonów chronią ją główne wyspy archipelagu i to, że jest najbardziej wysuniętą na zachód wyspą Filipin. Położona “za plecami” głównych wysp, stanowi niejako oazę spokoju.
Dzięki takim położeniu Palawan rzeczywiście jest jedną z najbezpieczniejszych wyspy w tym rejonie Azji Południowo Wschodniej.
Mieliście już okazję zapoznać się na moim blogu z jedną atrakcją wyspy Palawan, jaką jest Rezerwat Podziemnej Rzeki Puerto Princessa - kliknij w ten link.
To ta, która jest wpisana na listę UNESCO, stanowiąc bardzo często główny cel podróży na tą wyspę.
Ale dzisiaj wybierzemy się w nieco bardziej dzikie miejsce. Ukryte przed tłumami turystów. Miejsce, o którym nie piszą wielkie przewodniki turystyczne. Jest ono nieco schowane w dżungli, wymaga godzinnego rejsu tratwą w górę rzeki i nieco przygotowań. Po drodze może was spotkać wiele ciekawych przygód… np. mielizny na rzece.
Zapraszam na wyprawę do giganta DAO - największego drzewa na wyspie Palawan, a jak niektórzy powiadają, aktualnie również na całym archipelagu filipińskim.
Organizacją wyprawy zajmują się mieszkańcy lokalnych wiosek. Dlatego nie jest łatwo taką wyprawę znaleźć w ofercie biur turystycznych.
My wybraliśmy się na tą wyprawę zaczynając od wejścia na tratwę u podstawy mostu Babuyan na rzece Maoyon. Przy owym moście jest mała przystań i dzięki temu tratwa, która będzie nas wiozła w górę rzeki, mogła swobodnie podpłynąć i zabrać nas z brzegu.
Oto jest, nasza tratwa, duża dość. Jesteśmy gotowi. Nasz gospodarz zadbał o jedzenie i picie mamy więc na pokładzie jedzenie i napoje, włączając w to rum lokalnej produkcji, który nasza ukochana małpka pilnowała przez większą część wyprawy. Jest też spory zapas owoców kokosa. Będzie również czym popić.
Startujemy więc na rzece Maoyon i będziemy płynąć w górę nurtu, pchani przez dwie filipińskie łodzie motorowe.
Dzięki temu, pierwszy odcinek rzeki która jest dość spora, pokonamy całkiem szybko i wygodnie, delektując się widokami za burtą.
A widoki są naprawdę egzotyczne. Pomijam palmy, które w Azji Południowo Wschodniej są na każdym kroku, będąc odpowiednikiem sosny w Polsce.
Natomiast kąpiące się w rzece bawoły czy dzieci z pobliskiej wioski, które upolowały sobie dziką świnie w dżungli i teraz przygotowują ją na obiad, na ognisku przy brzegu rzeki, stanowią o unikalności tego tej wyprawy.
Rejs przebiega początkowo bardzo łagodnie. Jednak po 2 godzinach zaczynamy dostrzegać jak w rzece robi się coraz płyciej. W końcu tratwa osiadła na dnie rzeki…
Musimy przepchnąć samą tratwę przez mieliznę. Inaczej utkniemy tu na zawsze.
Wszystkie ręce na pokład… nie, wszystkie nogi do wody. Musimy zejść z tratwy do rzeki i przepchnąć tratwę przez szeroką na 100 metrów płyciznę. Jesteśmy sami. Sternicy łodzi motorowych zajmują się ich przepchnięciem w pierwszej kolejności. Po czym pomagają nam z tratwą. Ta jest spora, 5x 10 metrów i waży kilka ton. Wchodzimy do wody. Wspólnie zaczęliśmy pchać tratwę przez mieliznę. Metr po metrze. Nie było to ani łatwe ani proste. Na szczęście woda cieplutka a dno rzeki kamieniste. Było o co stopy oprzeć. Wszyscy uczestnicy wyprawy musieli się nieco napocić. Ale daliśmy radę!
Po przepchnięciu tratwy i przepłynięciu kolejnych 600 metrów dopływamy do miejsca gdzie tratwa dalej nie popłynie. Przesiadamy się na małe motorowe łodzie i udajemy się w kierunku największego drzewa na wyspie Palawan.
Po kilku minutach dopływamy do brzegu. Jeszcze tylko spacer przez gąszcz dżungli i jest. Największe drzewo na wyspie a może i na całych Filipinach. To jest naprawdę duże drzewo.
Filipińska nazwa drzewa DAO w języku tagalog odnosi się do nazwy gatunkowej Dracontomelon dao. Polska nazwa to orzech nowogwinejski.
Drzewa te rosną na nizinach, głównie na bagnach. Spotkać je można w zasadzie we wszystkich krajach południowej Azji gdzie roczny opad deszczu jest duży a sezon suchy krótki. Są to zwykle wiecznie zielone lasy monsunowe rosnące na wysokościach do 500 m.n.p.m.
Geograficznie drzewa te rosną naturalnie w dość szerokim pasie od Indii, przez południowe Chiny, dalej do Kambodży, Tajlandii, Myanmaru, Malezji, Filipin oraz Indonezji na Sumatrze, na Wyspach Salomona i na Papui Nowej Gwinei.
Drzewa te pośród całego gąszczu buszu w dżungli rosną prosto do góry a do wysokości 24 m nie mają gałęzi.
Drzewo Dao osiąga dojrzałość kiedy osiągnie około 50 m wysokości. Co ciekawe pień drzewa Dao jest równie imponujący. Może dochodzić do 50 m średnicy u podstawy.
Gałęzie tworzą się dopiero na szczycie drzewa gdzie pośród buszu dosięgają światła słonecznego. Tworzą swego rodzaju parasol która pozwala na swobodną fotosyntezę. Tak wysokie i potężne drzewo wymaga mocnego i głęboko osadzonego systemu korzeniowego.
Liście są dość spore, wiecznie zielone. Mają około 4 cm szerokości i do 18 cm długości. Są trochę podobne do liści fikusa.
Kora drzewa Dao jest szara z naleciałościami barwy rdzawo-czerwonej lub złotawej.
Drzewo kwitnie i owocuje cały rok, jak tylko jest ciepło i wilgotno.
Kwiaty ma biało-zielone, bardzo pachnące choć zapach jest specyficzny. Owoce są okrągłe, osiągają do 5 cm średnicy. Są bardzo soczyste ale kwaśne. Jednocześnie owoce, które dojrzewają na drzewie i tam osiągają pełną dojrzałość, wydzielają mocny, zapach stęchlizny, który jednocześnie przyciąga nietoperze.
Nasze drzewo, The Maoyon Giant DAO Tree, ma wysokość nieco ponad 65 m.
Konary rozciągają się na szerokość 105 m a pień drzewa ma ponad 20 m średnicy. Korzenie wchodzące w głąb ziemi na kilkanaście metrów pokrywając pas o szerokości 47 m wokół pnia.
Drzewo to ma zastosowanie kilku obszarach.
W obszarze medycyny kora drzewa okazjonalnie używana jest do leczenia czerwonki natomiast liście i kwiaty używane są do naparów w tradycyjnej medycynie ludowej poprawiających ogólne samopoczucie.
Kulinarnie nie jest zbyt popularne. W zasadzie liście i kwiaty są używane jako warzywa, głównie gotowane na Papui Nowej Gwinei. Używane są również jako dodatek zapachowy do potraw.
Drzewo Dao jest uznawane za krewniaka mango i nerkowca.
Znaczenie użytkowe drzewa to głównie tarcica, która używana jest do lekkich konstrukcji budynków, łodzi i tratew. Znane jest także jako surowiec do produkcji okleiny drewnianej na meble. Dodatkowo suche drewno używana jest jako opał do ogniska lub pieca. W wielu krajach obsadza się tymi drzewami drogi w celu ich zacienienia.
Przyznacie, że to ciekawe doświadczenie. Szczególnie, że wyprawa rzeką owocowała w niespodzianki. Doświadczenie z pokonywania mielizny i eksploracja okolicy tego, niezwykłego drzewa, pozostanie na lata.
Czas na lunch na tratwie.
Tradycyjna kuchnia filipińską. Pychota.
Rzeka płynie zakolami więc musieliśmy pokonać kilka a na ostatnim jest Jungle River Resort. To zagubiony w głębokiej dżungli ośrodek turystyczny, w którym odbywają się bardzo ciekawe zawody. Biliśmy rekord picia koktajli alkoholowych na czas.
Konkurencja jest dobrowolna, ale każda ekipa, która odwiedza ten ośrodek jest chętna i oczywiście staje do konkursu. Są to dwudziesto pięcio gramowe “shoty”. Jest ich 10 w 10 smakach. Pije się to na czas.
27 sekund zajęło nam wciągnięcie 10 “shotów”. Najlepszy wynik jaki widniał na tablicy to 16 sekund. Ktoś reprezentujący Czechy zdołał wypić 10 kieliszków w tak krótkim czasie. Na drugim miejscu był ktoś z Kanady. Nasze 27 s dało Polsce trzecie miejsce. Nie tak źle.
Po tak ekscytującej przerwie na kawę, udajemy się w dalszą podróż.
Wokół cisza, woda płynie sennie w kierunku Morza Sulu. Mijamy kąpiące się bawoły i niezliczoną ilość palm. Dzień powoli dobiega końca.
Z krajoznawczego punktu widzenia wyprawa jest godna polecenia. Rejs tratwą w górę rzeki Maoyon, zobaczenie największego drzewa na wyspie, obserwacja lokalnego życia wzdłuż rzeki, wizyta w barze gdzie staje się do konkursu o wypicie 10 shotów wódki na czas, jest warte poświęcenia całego dnia i na pewno zapadnie na długie lata w pamięci.
Zapraszam na Palawan, na Filipiny.
Inaanyayahan kita sa isla ng kagalakan.
Mabuhay!
Muzyka do podcastu i radia pochodzi z serwisu Pixabay.com
Muzyka do podcastu i radia pochodzi z serwisu Pixabay.com
Muzyka do podcastu i radia pochodzi z serwisu Pixabay.com