1. pl
  2. en
26 lutego 2023

Gdzie Sajgończycy spędzają weekend? Vam Sat Eco Park!

Czuwaj!

 

Wszędzie dobrze ale w domu najlepiej, tak chciałoby się powiedzieć po ponad półtora miesięcznych wojażach po Europie i Meksyku.

Wylądowałem w końcu w Sajgonie i cóż powiedzieć… good morning Viet Nam!

Temperatury nas tutaj rozpieszczają pomiędzy 26 a 33°, słoneczko, jak to w porze suchej, od rana  na niebie, a białe cumulusy co chwila przepływają nad głowami.

 

Zadałem wam pytanie na Facebooku. Czy relacje z pojedynczych podróży, jak moja ostatnia wyprawa do Meksyku, powinny znaleźć się na moim blogu? Co do zasady, blog poświęcony jest Azji ale otrzymałem pozytywne komentarze i większość z was uznała, że warto takie podróże na blogu umieścić. Postanowiłem zatem, iż napiszę również wspomnienia z mojej podróży do Meksyku. Ale to za jakiś czas.

 

Jadąc z lotniska zauważyłem przez okno, że większość dekoracji noworocznych została już rozebrana ale kilka z nich zostało i ukazują Kota a nie Królika Wodnego.

Od razu przypomniałem sobie, iż mamy pewną różnicę pomiędzy Wietnamem a Chinami, jeśli idzie o świętowanie tegorocznego księżycowego nowego roku.

Wynika ona z tego, iż mamy różne zwierzęta które są patronem roku 2023. Podczas kiedy Chiny, Singapur i Malezja weszły w rok Królika Wodnego, o tyle Wietnam świętuje rok Kota.

 

Zodiaki lunarne w obu krajach są takie same jeśli idzie o ilość zwierząt i jest ich 12.

Różnią się natomiast jeśli idzie o dwa zwierzęta. Okazuje się, iż w Wietnamie bardziej szanuje się kota niż królika, stąd to Kot jako zwierze zodiakalne, patronuje obecnemu rokowi. Drugim zwierzęciem, które jest inne między dwoma kalendarzami lunarnymi, jest Bawół i Byk. Bawół jest bardziej ceniony w Chinach natomiast Byk w Wietnamie. W związku z tym, sytuacja, gdzie patroni w lunarnym kalendarzu będą inni, wydarzy się w 2033 roku. To taka ciekawostka.

Z artykułów poruszających tematykę świętowania Lunarnego Nowego Roku w Azji wiecie już, że to głównie święto rodzinne i jedna z największych migracji Azjatów, podróżujących  pomiędzy swoim miejscu zamieszkania a swoimi rodzinnymi miejscowościami. To w tym właśnie czasie pracownicy wykorzystują cały dostępny urlop.

Są jeszcze święta państwowe, tworzące niekiedy “długi weekend”. To właśnie wtedy często spotykam Wietnamczyków, którzy wyjeżdżają na wypady za miasto.

Podobnie jak w Polsce, są takie miejsca wokół dużych miast, do których mieszkańcy chętnie i często organizują jedno- lub dwudniowe wypady.

 

W okolicy Sajgonu mamy kilka takich miejsc.

Jak już wiecie z bloga, jedną z takich miejscowości jest np. Vung Tau, które jest wręcz oblegane przez Sajgończyków podczas długiego weekendu albo w ogóle, kiedy mają weekend.

Dojazd przyzwoitą drogą krajową lub podróż wodolotem, trwa około 2 godzin co sprzyja takim wypadom. Co można a co trzeba zjeść w Vung Tau, co zobaczyć i ile to kosztuje, opisałem w dwóch artykułach, które wam polecam.

  

Kolejnym popularnym i bliskim miejscem, do którego chciałem was dzisiaj zaprosić, jest rezerwat przyrody położony w dystrykcie Can Gio. To część Ho Chi Minh City, a rezerwat położony jest w lesie namorzynowym w rozlewisku rzeki Dong Tranh. Licząc od centrum Sajgonu to około 50 km, co daje mniej więcej, dwugodzinny dystans z miasta.

Interesujące położenie i dobre połączenie drogowe sprawia, że faktycznie jest to miejsce, które mieszkańcy Sajgonu odwiedzają bardzo chętnie. Zauważyłem również, iż nie jest to mekka turystów więc nie ma tłoku.

Ruszamy?

 

 

 

Jak dojechać do Can Gio Vam Sat Eco Park?

Cały teren położony jest na wyspie, która ma zwyczajową nazwę “wyspa małp”. Faktycznie, populacja makaków jest tutaj spora i spotkacie je w rezerwacie praktycznie na każdej scieżce.

Aby dostać się do parku należy, przede wszystkim, przejechać przez Dystrykt 7. do przeprawy promowej Pha Binh Khanh, tam promem na drugą stronę rzeki a później około 30 km dobrą drogą bezpośrednio do parku. Motorem lub samochodem zajmie to około półtorej godziny.

Jeżeli jeździcie motorem to najprościej jest właśnie wybrać się tam na dwóch kółkach.

Droga jest prosta, oznakowana już na przeprawie promowej, do której też łatwo trafić.

 

Na przeprawie promowej dostaniecie pierwsze informacje w postaci banerów na ścianie w poczekalni dla motocykli.

Bilet promowy na drugą stronę kosztuje 4.5 tysiąca VND jeśli jedziecie sami, lub 8 tysięcy jeśli we dwie osoby. Samochód przeprawicie za 35 tysięcy wraz z pasażerami.

Promy  odchodzą co kilka minut bo są aż trzy różne miejsca cumowania i wjazdu na promy. Całość odbywa się dość sprawnie a przeprawa przez rzekę trwa około 12 minut. Nie zawsze jednak wszystko idzie tak gładko. Godziny szczytu i awarie promów potrafią przekształcić kilkuminutowa przeprawę w godzinny koszmar…

 

 

 

Nie mniej, przeprawa sama w sobie stanowi małą atrakcję. Po pierwsze, bardzo lokalny klimat. Po drugie, dużo ludzi wracających z pracy albo jadących do pracy, w zależności w którym kierunku płynie prom, to okazja aby porozmawiać, poznać kogoś lub po prostu zobaczyć na przystani jak żyje lokalna społeczność. Wszak tuż przed przystanią promową, ale też i po drodze, znajdziecie mnóstwo małych ulicznych straganów sprzedających herbatę mrożoną, sok z trzciny cukrowej lub wyborne śniadanie w postaci bagietki Banh Mi. Tak czy inaczej, wypad poza miasto warto rozpocząć wcześnie rano. Myślę, że dziewiąta jest idealnym momentem aby wystartować. W związku z tym około 09:45 będziemy na przeprawie promowej a po 30 km jazdy, około jedenastej, dojedziemy już na miejsce.

Cała droga jest dobrze oznakowana. Większość dystansu pokonamy dwupasmową drogą zwężającą się na mostach nad rzeką. Po 20 km dojeżdżamy do krzyżówki, na której należy skręcić w prawo i podążać główną drogą jeszcze około 10 km. Przyjeżdżamy przez małe wioski ale, przede wszystkim, przez zagłębie produkcji krewetek.

Warto się zatrzymać na moment bo po obu stronach drogi będziecie mieli mnóstwo farm krewetkowych. Od małych, prostych po całkiem nowoczesne gdzie pracujące pompy napowietrzające wodę, olbrzymie baseny ze słoną wodą i zacienione rozmnażalki, to światowy poziom w branży.  Całość często ogrodzona płotem a domy właścicieli świadczą, iż jest to dochodowy biznes.

W tym miejscu trzeba też uważać bo zjazd do parku z drogi, która wiedzie pomiędzy farmami krewetek, jest dość słabo oznakowany i można go przeoczyć.

Jest tylko jedna tablica, do tego lekko już wypłowiała. Należy w każdym razie skręcić w lewo tak jak będą pokazywały zielone znaki.

Jeszcze tylko chwila jazdy po gruntowej, bardzo błotnistej drodze, i dojeżdżamy do bramy Eko Parku. Parking jest dość duży, więc śmiało można zostawić motocykl albo samochód i udać się do kasy aby wybrać rodzaj biletu.

Ja, jadąc sam, skorzystałem ze skutera. Natomiast kiedy odwiedzałem Vam Sat z rodziną, to zamówiłem sobie samochód na 10 h które wystarczają aby spędzić cały dzień w eko parku włączając w to dojazd i powrót. Wynajęcie takiego samochodu z kierowcą to koszt 2 300 000 VND. Cena pokrywa wszystkie koszty łącznie z promem i posiłkiem kierowcy. Podobną ofertę proponuje popularny w Wietnamie Grab. Wynajęcie samochodu 4 osobowego na 10 godzin z limitem 100 km kosztuje 1 400 000 VND. W tym jednak przypadku, bilety na prom i posiłek kierowcy trzeba opłacić osobno. Poza tym trudno jest znaleźć chętnego kierowcę. Wybiorę tę opcję do sprawdzenia następnym razem.

 

 

 

Czym jest Can Gio Vam Sat Eco Park?

Po zjechaniu z promu poruszacie się w dość gęstym lesie i a po zatrzymaniu się na kawę możecie spotykać lokalnych mieszkańców. To całkiem spora grupa liczba ludzi, a wielu z nich to weterani wojenni. Zaskoczyła mnie u nich całkiem dobra znajomoś języka angielskiego. Do tego chętnie  wchodzą w opowieści o wojnie.

Jest to o tyle ciekawe, że właśnie rejon “wyspy małp” jest mocno powiązany z wojną wietnamską. Ale o tym pod koniec artykułu.

To co, gotowi na atrakcje?

Wybierając się na całodniową wycieczkę do parku, nudzić na pewno się nie będziecie. Jest tam na tyle dużo atrakcji, że pozwolą one wam na spędzenie minimum 5 h. Po przyjeździe na miejsce, odstawieniu auta lub skutera na parking, należy nabyć bilety.

Opcji jest kilka.

Można kupić bilety na każdą z atrakcji osobno lub w pakietach “Combo”. Te jednak przeznaczone są dla grup 4-5 osobowych. Są też opcje sezonowe. W okresie lęgowym ptaków część parku jest wyłączona z użytku. Ponieważ żurawie, lemingi i inne ptactwo oczekuje potomstwa, w rejony gniazdowania nie wchodzimy.

Polecam kupić pełny pakiet to znaczy bilet, który upoważnia do wszystkich atrakcji a jest ich kilka.

Wychodzi to najtaniej, nawet jeśli “combo” dla jednej osoby ma wyższą cenę. Poza tym macie już pewną kolejność ustawioną na bilecie więc będzie łatwo się po tym parku poruszać.

Ceny biletów zaczynają się od 50 tysięcy za osobę a najdroższy pakiet jest za 380 tysięcy VND i właśnie w tym pakiecie macie wszelkie atrakcje.

Wszystko jest dość dokładnie opisane w języku angielskim na planszy przy kasie więc nie będzie problemu żeby dobrać odpowiedni bilet dla siebie. Jest jedna mała przeszkoda do pokonania.

Kasjerzy mówią bardzo słabo po angielsku. Czasem trzeba palcem pokazać, które bilety wybieracie. Bilet to wypisany ręcznie kwit. Warto też wiedzieć, iż w kasie płatność jest wyłącznie gotówką. Trzeba być przygotowanym. Dobra wiadomość jest taka, że w restauracji na terenie parku, zapłacicie kartą.

Po zakupie biletów kasjerka przywołuje mały busik i po przejściu bardzo ładnego, łukowego mostu nad rzeką, zabiera was samochodzik, który dowozi turystów do centrum rezerwatu.

Centrum to jest położone pomiędzy wszystkimi atrakcjami, tworzy je kompleks budynków i wiat. Są pokoje do wynajęcia, jest pole biwakowe, wiata do imprezowania i ładne toalety.

Całość dopełnia stylowa restauracja, kilka małych strumyczków i rzeźby krokodyli.

To jest miejsce, z którego rozpoczyna się realizacja zawartych w bilecie atrakcji.

 

 

 

Co można zobaczyć w parku Vam Sat?

Jakich atrakcji możemy oczekiwać w parku?

Najprostszą chyba atrakcją jest 26 metrowa wieża widokowa, na którą trzeba się wspiąć aby móc podziwiać panoramę kilku tysięcy hektarów lasu oraz przepływające rzeką statki. Całość jest dość chybotliwa ale są liny podtrzymujące wieżę w pionie więc generalnie nawet dość ciężkie osoby nie mają problemu żeby dostać się na górę. Metalowe, łukiem poprowadzone schody, prowadzą do podstawy platformy widokowej. To prosta konstrukcja o stopniach, o różnej długości. Nie jest to zbyt wygodne na początku wspinaczki bo pierwszych 40 stopni jest tak małe, że stopa o rozmiarze większym niż 36 nie mieści się na nich w całości. Trzeba stawiać stopy bokiem. Później jest już lepiej a ostanie stopnie są już długie na metr. Po dotarciu pod wieżę czekają was jeszcze 3 piętra do pokonania. Ale widok z wieży wart jest tego wysiłku. Las rozciągający się po horyzont, majestatycznie płynące statki i chłodzący spocone twarze wiatr to nagroda za trudy wejścia na szczyt wieży.

Zresztą , sami oceńcie.

 

 

 

Drugą w kolejności atrakcją może być spacer po lesie namorzynowym. Aby dostać się do lasu trzeba przejść przez jeziorko i następnie udać się albo mostem wiszącym na linach albo po prostu mostkiem stałym, przygotowanym dla mniej wprawnych turystów i tam, pomiędzy drzewami, odbyć spacer po wytyczonej, betonowej ścieżce. Widoki są niesamowite. Trochę jak z filmów grozy.

Szare, cienkie pnie drzew, zwieńczone pokrytymi liśćmi gałęziami, oparte są na wielu nogach korzeni podporowych. Wszystko to wyrasta z szarego, błotnistego podłoża. Spacerując po lesie słychać odgłosy wydobywających się z mułu gazów oraz widać skrzelodyszne rybo-skoczki i ślimaki. Ten odgłos przypomina otwieranie butelki z winem. Całość robi trochę upiorne wrażenie.

W pochmurny dzień jeszcze bardziej upiorne…

Mnie osobiście zadziwiła sztywność i twardość drzew. Trudno mi ocenić ich wiek. Pnie nie są zbyt grube natomiast są niezwykle sztywne i bardzo twarde. Jeśli w Europie pociągniesz młode drzewko brzozy czy sosny, to ono się ugnie, pochyli, możesz nim potrząsnąć. W przypadku drzew namorzynowych, nawet cienkich, nic z tych rzeczy. Stoi nieruchome i ani drgnie. Powiem szczerze, nie wyobrażam sobie np. aby tam jakieś auto mogło wjechać. Nie ma szans nawet dla wojskowych transporterów. To jest jak naturalna bariera. Nie do pokonania. I jeszcze bagnisty grunt. Warto naprawdę ten spacer odbyć bo takiego lasu w Europie nie zobaczycie. Zajmie wam to 40 minut. A wy, jakie macie wrażenie oglądając poniższe zdjęcia?

 

 

 

Krokodyla daj mi luby, jeśli nie chcesz mojej zguby…

To jedna z dwóch najbardziej atrakcyjnych ofert w cenie biletu.

Zostaniecie podwiezieni małym busem, takim samym jakim was podwieziono z wejścia do parku, do laguny w której żyje ponad 40 krokodyli. Możecie tam dotrzeć również spacerując przez las około kilometra. Będzie to okazja aby spotkać wiele małpich rodzin po drodze. Wszak jesteśmy na “wyspie małp”.

Zanim dojdziemy do wody, mijamy klatki dla młodych krokodyli i klatkę lęgowa, w której zazwyczaj jest trochę jaj czekających na wyklucie się malutkich krokodyli. Będą wam towarzyszyły makaki, bacznie obserwujące każdy wasz krok. Uważajcie jednak bo to małe łobuziaki i mogą w każdej chwili zerwać łańcuszek z szyi czy skraść okulary. Nie są aż tak niebezpieczne jak te na Bali, w świątyni Uluwatu, ale to jednak dzikie zwierzęta.

A krokodyle?

Czekają na nas, pływając dostojnie w mętnej wodzie wystawiając tylko oczy i częściowo grzbiet ponad wodę.

Wyglądają dość niewinnie, spokojnie pływając lub wygrzewając się w słońcu na płyciźnie.

Ale atrakcją tego miejsca jest karmienie tych bestii.

 

 

 

Zostaniecie zaproszeni do metalowej tratwy, będącej faktycznie klatką, zbudowaną z odpowiedniej stali. Całość jest oczywiście osiatkowana do poziomu mniej więcej klatki piersiowej.

Można czuć się bezpiecznie.

Na taką tratwę wchodzi średnio sześć osób a następnie operator odpływa od przystani na kilka metrów i… już znajdujecie się bezpośrednio w otoczeniu krokodyli, które spokojnie śledzą ruch tratwy.

Według mnie, po tylu latach, wiedzą co się będzie działo. Czekają tylko aż drewniany kij z żyłką, no końcu której jest kawałek ryby, wystawicie za osłonę z siatki. I zaczyna się zabawa.

 

Będziecie karmić  krokodyle!

 

Warto doświadczyć emocji jakie towarzyszą tej grze. Wiszącym na kiju i żyłce mięsem, kusimy krokodyle. A one patrzą, kluczą, szykują się i nagle, bez żadnej oznaki, rzucają są bardzo szybko i zwinnie na wiszący kawałek mięsa. Ułamek sekundy i czuć mocne szarpnięcie na kiju.

Po rybie nie ma śladu a usłyszeliście tylko potężne “klapnięcie” szczękami.

Robi to kolosalne wrażenie bo wydaje się, że te zwierzęta są dość powolne. Masywne cielsko, wydające się tylko skorupą, porusza się bardzo wolno. Ale to tylko pozory. Pływające tak, że szczęki są zawsze gotowe do zaciśnięcia się na ofierze, w mgnieniu oka chwytają mięso zawieszone na żyłce. Za każdym razem, mimo iż znam zasady tej gry, mam lekki dreszczyk emocji. Gorąco polecam tą atrakcję.

 

 

W krainie łagodności czas na nietoperze...

To druga i najlepsza, moim zdaniem, atrakcja w parku.

Jest kilka powodów takiej oceny.

Po pierwsze, żeby dostać się do siedliska nietoperzy bagiennych czyli do ich sanktuarium, należy przepłynąć dość spory kawałek łodzią motorowa. Jest więc okazja na przejażdżkę po rzece.

Łódź motorowa zawiezie was poprzez odnogi rzeczne do miejsca, w którym przesiadamy się do małych łodzi wiosłowych. Każda z nich może pomieścić do sześciu osób.

Lokalni mieszkańcy, znający rozlewiska, przepłyną z nami poprzez małe kanały i płytkie jeziorko do sanktuarium nietoperzy bagiennych.

 

 

 

Przejażdżka prowadzi przez wąski przesmyk pomiędzy przystanią a lasem namorzynowym co jest kolejną okazją do zobaczenia naturalnego środowiska tych drzew. Dalej, przez małe jezioro na którym bardzo często można zaobserwować żurawie czy czaple, które brodzą w płytkiej wodzie jeziorka w poszukiwaniu ryb. Jest tu niezwykle cicho, nie ma zasięgu telefonii komórkowej. Wokół  słychać tylko śpiewy ptaków i “krzyki” nietoperzy. Te potrafią narobić niezłego hałasu.

Płynąc zacienionymi przesmykami, w brzegowej strefie rozlewisk, dopływamy do miejsca, w którym zatrzymamy się na chwilę. Przyczajeni na drewnianej łódce, w ciszy, zobaczymy potężne nietoperze żyjące nie w jaskiniach a w konarach drzew. Wiszą na drzewach wyglądając jak zaschnięte ogromne śliwki. Co jakiś czas wydają dźwięki które dla mnie są jak szczekanie hien.

Zdarza się, iż jesteśmy świadkami walk między nietoperzami, szczególnie w lutym, kiedy przypada okres rozrodczy.

 

 

 

Poza tym, cisza jest oszałamiająca. Każdy ruch liści, każdy plusk ryby czy trzepot skrzydeł ptaków słychać bardzo wyraźnie. Spędzamy tu kilka minut aby zobaczyć jak nietoperze bagienne próbują ułożyć swoje życie.

Wracamy następnie do przystani pokonując kilkaset metrów kanałami i ponownie spore rozlewisko.

Robimy przesiadkę na naszą łódź motorową i suniemy po rzece z dużą prędkością do głównego miejsca w eko parku.

 

 

 

Jeśli jesteście głodni, to dobrze trafiliście

To swego rodzaju centrum turystyczne parku. Mamy dużą restaurację gdzie można płacić kartą i małe mostki, po których można się do niej dostać.

Jeśli macie ochotę na lunch to można po prostu zostać tu na nieco dłużej i zamówić jedzenie z karty. Ceny są przystępne. Ja polecam specjalność kuchni, “hot pot” krewetkowy. Za 300 tysięcy jest w nim tyle różnych składników, że starczy dla 4 osób. Jest również piwo. W ofercie jest pełny wybór lokalnych dań. Smażone sajgonki, ryby, sałatki i owoce morza. Wszystko to jest przygotowane przez tutejsze kucharki. Jest smacznie, zdrowo i co najważniejsze, unikalnie w smaku. Do wyboru jest w zasadzie wszystko to, co kuchnia wietnamska oferuje.

Kiedy zaliczycie już wszystkie atrakcje, można tu wrócić na chwilę, posiedzieć i wypić świeże mleczko kokosowe lub pospacerować raz jeszcze w lasie namorzynowym.

W dowolnej chwili możecie poprosić o transport do bramy wejściowej i zostaniecie podwiezieni małym otwartym mikrobusem do bramy głównej. Stąd przejdziecie przez most łukowy do parkingu i skąd wrócicie do Sajgonu.

Zanim opuścimy park, łyk historii

 

 

 

Jaka jest historia Can Gio Eco Park?

Po pierwsze, park leży jeszcze w granicach Sajgonu i jest rezerwatem biosfery, który został uznany przez UNESCO jako pierwszy tego typu rezerwat w Wietnamie.

Przed wojną, czyli dobrze ponad 80 lat temu, był to nietknięty ludzką ręką las namorzynowy, bogaty w niezliczone gatunki roślin i zwierząt.

Wojna niestety zrobiła z tym miejscem rzecz okropną. Nie wiem czy pamiętacie, ale w czasie wojny Amerykanie używali defoliantów, które z uwagi na kolor, nazywano “pomarańczowym czynnikiem”. To one i bombardowania zamieniły cały ten obszar w pustkowie.

Defolianty zniszczyły części zielone wszelkich roślin w związku z czym las został całkowicie zniszczony.

Wegetacja ustała, całość lasu po prostu wymarła a bombardowania zniszczyły naturalne szlaki wodne i kanały, których jest mnóstwo w całej Delcie Mekongu.

Wojna zmieniła to miejsce w kompletnie zdewastowany, pusty obszar, bez żadnych żywych organizmów.

 

Przywrócenie tej części delty, do stanu w jakim dzisiaj go widzimy, trwało ponad 30 lat a początki budowania tego miejsca tak aby był dostępny dla mieszkańców, a później dla turystów, zaczęły się w 1979 r.

Obecnie Can Gio to największy las namorzynowy w Wietnamie ze stale rosnącą populacją zwierząt i roślin. Co ważne, zwiększa się nie tylko liczebności osobników ale także ilość gatunków. Dzięki temu różnorodność biologiczna w tym obszarze wzrasta.

Can Gio obecnie to 31 000 ha, gęstego lasu namorzynowego i setki małych kanałów i rzeczek.

Z tych 31 tysięcy 20, to lasy posadzone po wojnie natomiast 11 000 ha to stary drzewostan na obrzeżach, który udało się odratować bo przetrwał wojnę.

Tak duży obszar oraz bliskie położenie względem Sajgonu sprawiło, że mieszkańcy metropolii nazwali ten rejon płucami Sajgonu.

Sam kompleks Vam Sat Eco Park utworzono jako gospodarstwo agroturystyczne z miejscem na biwaki i weekendowe wypady. Można tam zamówić pokój albo rozbić namiot.

Można również poznać historią i naturę tego miejsca dzięki indywidualnym warsztatom i wycieczkom, które można wcześniej zamówić.

Myślę że warte podkreślenia jest to, iż park powstał przy współdziałaniu drużyn skautowych, które rozpoczęły działania w 1979 r.

Polegały one głównie na zalesianiu tych, ogołoconych z roślinności, terenów powojennych.

Po około 20 latach prac, drzewostan był na tyle usystematyzowany, że miejsce to zaczęło przypominać naturalny las namorzynowy.

Po zakończeniu prac, rząd przekazał całość w obsługę firmie turystycznej.

Tak czy inaczej to wolontariusze i drużyny skautowe byli praktycznie tymi, którzy odbudowali to miejsce do stanu w jakim widzimy go obecnie.

To tyle historii.

 

 

 

Czy warto zobaczyć Can Gio Vam Sat Eco Park?

Osobiście bardzo lubię to miejsce. Byłem w parku już trzy razy, i na pewno tu wrócę.

Atmosfera lasu namorzynowego, cisza, dość sporo młodych ludzi, drużyny skautowe na biwaku oraz dobra kuchnia w restauracji to solidny magnes przyciągający odwiedzających.

Wypad do Can Gio to możliwość odpoczynku od codziennego zgiełku, kurzu i klaksonów Sajgonu.

Spacer po lesie namorzynowym, wejście na wieżę widokową, z której widok sięga naprawdę po horyzont to preludium. Wizyta u krokodyli i wyprawa do sanktuarium nietoperzy bagiennych to zwieńczenie pobytu.

Przy okazji, jeśli wystarczy wam czasu, a myślę że można tak zaplanować podróż żeby go starczyło, warto poprosić kierowcę żeby zatrzymał się przy jednej z firm krewetkowych.

Warto zobaczyć jak krewetki są hodowane. Ponieważ kierowcy zazwyczaj mówią nieco po angielsku a jednocześnie mówią po wietnamsku, to można ich poprosić o pomoc w tłumaczeniu.  Lokalni hodowcy chętnie pokażą wam efekty swojej pracy.

To tyle dzisiaj z Wietnamu drodzy moi. Zmęczeni, opaleni słońcem i wysmagani wiatrem, wracamy zadowoleni do Sajgonu gdzie czeka na nas proza miejskiego życia…

 

 

 

Dziękuję wszystkim za subskrypcję newslettera, za polubienie strony na Facebooku i Instagramie.

Jeśli spodobały wam się treści, które czytacie na blogu, zachęcam do dzielenia się nimi w swoich grupach na Facebook-u.

 

Za tydzień pełnia księżyca, a jak jest pełnia to każde życzenie się spełnia.

A do tego czasu obserwujcie koniunkcję Jowisza, Wenus, Neptuna i księżyca. To rzadkie i piękne zjawisko na niebie.

 

Arek z Delty 9 Smoków.

 

   Zobacz także

13 kwietnia 2024
Dzień dobry w przeddzień Tajskiego Nowego roku! Wczoraj wieczorem zaczęły zbierać się pierwsze deszczowe chmury nad Mexico City. Temperatury też niższe o kilka stopni. Zwiastuje to rychłe nadejście pory deszczowej,
10 lutego 2024
  Hola! Bienvenido a Mexico!  Tak się będziemy od teraz Witać. Zdziwieni? Zapewne zdawaliście sobie pytanie co tak cicho na blogu i w podcaście? Otóż zmiana kontynentów, kilkunastu stref czasowych i
10 czerwca 2023
Czuwaj! Właśnie wróciłem z trzytygodniowego tournée po Europie i muszę przyznać, że miałem wiele szczęścia bo pogoda przecudna, słonecznie, 22°,  zarówno na Litwie jak i w Szwecji. W Polsce to
Rozlewisko w Can Gio Vam Sat Eco Park.
  1. pl
  2. en

Muzyka do podcastu i radia pochodzi z serwisu Pixabay.com 

Muzyka do podcastu i radia pochodzi z serwisu Pixabay.com

Muzyka do podcastu i radia pochodzi z serwisu Pixabay.com